środa, 20 marca 2013

Jakie są polskie alkohole?

Tytułowe pytanie to zachęta do dyskusji, czy polskie  
alkohol
to jest coś, czym możemy się pochwalić czy tylko musimy spuścić smutno głowę, bo jedyne co przychodzi nam do głowy to tanie wina. Ale nie jest tak źle, mamy nie tylko wielkie tradycje czy potencjalne możliwości, ale i osiągnięcia zakresie produkcji naprawdę wyśmienitych alkoholi. 

Pierwsze co warto wiedzieć o polskich alkoholach to wielka tradycja, z której "drzewiej Rzeczpospolita słynęła", jak to się dawniej mówiło. Nasze miody pitne, nalewki czy gorzałki chwalil cały cywilizowany świat. Również w produkcji piwa zasłynęliśmy niejednym gatunkiem. Ot choćby słynne, a nieistniejące już dzisiaj, piwo Grodziskie. Było to piwo pszeniczne produkowane w Grodzisku Wielkopolskim i tylko tam od czasów średniowiecza, według oryginalnej, zastrzeżonej receptury. Inny przykład to porter bałtycki, który powstał podczas blokady Anglii przez Napoleona. Spragnieni piwosze nie mogli skosztować brytyjskich porterów, więc nadbałtyccy piwowarzy przyrządzili podobny trunek. I znowu polscy browarnicy osiągnęli poziom mistrzowski.

Innym przejawem naszego mistrzostwa w produkcji trunków był miód pitny. Był to alkohol produkowany niejako w zastępstwie win. Dlaczego? W Polsce, ze względu na temperaturę, nie było tak dobrych warunków do uprawy winorośli jak zagranicą (dzisiaj to się zmieniło ze względu na ocieplenie klimatu i polscy winiarze wygrywają na międzynarodowych konkursach!). Szczególnie sławne były miody kasztelańskie z miodosytni hetmana Czarnieckiego. Dobrze uwarzony miód potrafił być bardziej ceniony niż importowane wina, ale to się zmieniło. Z czasem wino stało się modne a tańsze i mocne trunki typu wódka wyparły miód pitny.

Kolejna nasza chluba to nalewki. Dzisiaj nalewki są produkowane głównie domowymi sposobami i ta wielka tradycja wraca w ostatnich latach. Jeszcze do niedawna nalewki pełniły funkcję niemal zamienników lekarstw. I tak nalewki z malin stosowano na przeziębienia, nalewki z pędów sosny stosowano na kaszel, nalewka z orzechów leczyła żołądek itd. Taka spiżarnia niejednego mogła postawić na nogi, więc nic dziwnego, że przed II wojną światową nie było domu, gdzie by nie stosowano nalewek.

Najmocniejsze i najsłynniejsze obecnie polskie alkohole to oczywiście wódki, tradycyjnie zwane gorzałkami lub okowitami. Ich eksport zaspokaja dzisiaj rynki zagraniczne, gdzie polska wódka oznacza najwyższą jakość. Obok polskie kiełbasy i ogórków, to  właśnie polska wódka jest symbolem naszej gospodarki i jej sukcesów.

Gdzie nie spojrzymy na polskie alkohole, tam można dostrzec sukces, który się bierze z prawdziwej narodowej pasji.

czwartek, 7 marca 2013

Trasa Winiarska w Stellenbosch w RPA

 
Dzięki otwarciu pierwszej w RPA trasy winiarskiej w 1971 roku, Stellenbosch jest zaliczany do jednej z sześciu nawiększych atrakcji turystycznych RPA. Wina z Afryki Południowej cieszą się wielką popularnością na całym świecie. 

Nie przez przypadek Stellenbosch uważany jest za winiarską stolicę RPA. O randze tego tytułu uświadomimy sobie jeśli weźmiemy pod uwagę że w RPA znajduje się  około 115 tysięcy hektarów winnic, w których produkuje się ponad 780 tysięcy litrów wina. Sprawia to że Republika Południowej Afryki wspięła się na 9 miejsce w świecie w ilości produkowanego wina (dane za 2009 roku opublikowane przez Trade Data and Analysis). Pomimo że winorośl uprawiana jest tutaj na skalę przemysłową już od 1679 roku  (europejscy kolonizatorzy przybyli do Afryki Południowej w latach 1650), ustanowienie pierwszej w RPA trasy winiarskiej (Stellenbosch Wine Route) w 1971 roku uważane jest za początek nowej ery w produkcji i sprzedaży win. 

Trasa winiarska to zorganizowana sieć winiarni, przy której turysta może poznać najlepsze lokalne wina i dostroić się do duszy regionu. Kolejnym rozdziałem w popularyzacji win produkowanych w RPA było założenie Stellenbosch American Express® Wine Routes. Z patronatem American Express®, Trasa Winiarska Stellenbosch była w stanie zapewnić skoordynowaną sieć, liczącą ponad 150 winnic, z których każda oferuje unikalne doświadczenie dla miłośników wina i turystów.

Trasa winiarska Stellenbosch American Express® podzielona została na 5 odrębnych części dla ułatwienia zwiedzania, mających swoje własne cechy w kategoriach znanych stylów win, mikroklimatu i położenia geograficznego.Stanowią one jedną z sześciu najbardziej popularnych atrakcji turystycznych w Republice Południowej Afryki i są połączone do globalnej sieci Great Wine Capitals Network.

Potencjał regionu w produkcji szlachetnych win i jako centrum turystyki przyciąga inwestorów z Francji, Niemiec, Szwajcarii, Włoch i USA . Różnorodność gleb i klimat idealnie nadający się do uprawy różnych odmian winogron, sprawia że Stellenbosch króluje na południowoafrykańskiej scenie wina pod względem jakości. Wraz z rosnącym uznaniem win z RPA na całym świecie, Stellenbosch pozostaje w czołówce wzrostu w branży winiarskiej. 

Rejestrowana historia miasta Stellenbosch sięga 1679 roku kiedy to nazwę „Stellenbosch” nadał małej wyspie na rzece Eerste, Simon van der Stel, ówczesny gubernator Przylądka. Przypuszczalnie było to przed oficjalnym nadaniem nazwy ponieważ tereny te otoczone były siedliskami różnych społeczności lokalnych. Rzeka Eerste (pierwsza), które do dziś płynie przez Stellenbosch, była pierwszą rzeką jaką holenderscy osadnicy odkryli po opuszczeniu ich bazy w dzisiejszym Kapsztadzie.

Okolice szybko zostały zidentyfikowane jako obszar idealny na osiedlenie siędzięki wielkimu potencjałowi dla rolnictwa. Tereny otaczające okazały się bogate w gleby i odpowiedni klimat douprawy warzyw dla zaopatrywania przepływających statków wokół Przylądka Dobrej Nadziei w drodze do innych holenderskich kolonii na Wschodzie. Istniało duże zapotrzebowanie na wino. 

Trunek ten nadawał się do spożycia dłużej niż woda, poza tym Gubernator van Riebeeck był lekarzem i dobrze wiedział że wino, szczególnie czerwone chroni marynarzy przed szkorbutem.  Wzgórza i doliny Stellenbosch szybko obsadzone zostały winoroślą wraz z innymi uprawami rolnymi. Doświadczeni winiarze pochodzący z Europy zostali wysłani do tego obszaru i winorośl urodziła wspaniałe owoce, produkowane do dnia dzisiejszego, Stellenbosch słynie na całym świecie z jakości swoich win a winorośl jest najbardziej charakterystyczną rośliną tego regionu.

Stellenbosch piwnice win

środa, 20 lutego 2013

Wędzić można samemu, wystarczy chcieć

 
Wędzenie 

jest bardzo starym sposobem utrwalania mięsa, wędlin, kiełbas, serów oraz ryb. Do wędzenia potrzeba niewiele. Podstawą jest wędzarnia, która zapewni nam właściwe wykonanie naszych wędzonek. 

Warto zbudować solidną wędzarnię, w internecie znajdziecie wiele stron, na których zaprezentowana jest budowa wędzarni. Materiały na wędzarnię to stal, blacha i inne materiały metalowe, które są pozbawione powłok takich jak lakier, farba, guma oraz inne powłoki galwaniczne. Żywa stal jest najlepsza. Drewno również nadaje się do budowy wędzarni. Musi być czyste najlepiej pochodzenia liściastego ale z iglaków również się nadaje, tylko że musi być długo wypalane tak aby ogień pozbawił go olejków eterycznych i żywic.

Ponad to potrzebny jest sprzęt do wędzenia  czyli rozmaite haki do wieszania wędzonek, miski, wiadra, które mogą mieć kontakt z żywnością. Pamiętajcie, że wędzenie ma być zdrowe dla nas i naszych rodzin, dlatego musicie ściśle stosować się wszelkich zasad higieny, właściwego doboru materiałów wykorzystanych do budowy wędzarni jak i opału stosowanego do wytwarzania dymu. W zależności od tego jaką temperaturą wędzimy rozróżnia się trzy podstawowe rodzaje tego typu obróbki termicznej. Można wędzić na zimno do 40 stopni C, na ciepło do 70 stopni oraz na gorąco powyżej 70 stopni, co uważam za pieczenie. Wędzenie na zimno jest czasochłonne ale za to jest najzdrowsze, na ciepło powoduje, że nasze wędzonki szybciej są gotowe ale za to są bardziej nasączone szkodliwymi substancjami dymu. Wędzenie na gorąco jest to w zasadzie pieczenie i nadaje się do sporządzania np. niektórych ryb. Sekretem dobrych wyników wędzarniczych jest dobry przepis na wędzoną szynkę i boczek. Jest to ciekawe i przynoszące wiele radości hobby, które polecam każdemu.

czwartek, 7 lutego 2013

Kultura japońska blisko nas

 
Współczesna kultura europejska w ocenie socjologów i kulturoznawców zaczyna dynamicznie się zmieniać. Dużo racji jest w stwierdzeniu, że cały świat zaczyna tworzyć jedną, wielką Globalną Wioskę. 

Kultura europejska – szczególnie krajów zachodnich, i kultura amerykańska zaczynają się ze sobą zrównywać. Na całym świecie znajdziemy nie tylko te same restauracje, ale również zwyczaje i tradycje – na przykład hellowen. 

Coraz częściej zaczynamy odczuwać przesyt tymi elementami i zaczynamy poszukiwać inspiracji w kulturach obcych, takich, które dbają o swoją unikatowość i tradycję. Jedną z takich kultur jest kultura Japońska.

Japończycy są dla nas jedną z najbardziej odległych kultur – nie rozumiemy jej i trudno nam jest do niej dotrzeć. Kojarzy nam się z sushi, kwitnącą wiśnią, Manggą i komiksami. Ostatnimi czasy zapragnęliśmy zbliżyć się do tej kultury i poznać jej zwyczaje – czego świetnym przykładem jest sukces wspomnianego już shusi, czy jedzenie pałeczkami. Niestety prawda jest taka, że elementy kultury japońskiej, chińskiej a nawet wietnamskiej wydają nam się jednym – mieszamy je ze sobą i całkowicie utożsamiamy. Tak więc myślimy, że japońskie patelnie to popularne dziś woki – tymczasem pochodzą one właśnie z Chin. To tak jak my Polacy, kojarzymy się Amerykanom z Rosją i Ukrainą, choć odrębność naszych kultur i zwyczajów jest dla nas oczywista, i oburzamy się na takie porównania.

Popularność kuchni japońskiej wiąże się również z jej znakomitym smakiem i oryginalnością, jaka cechuje cały proces jedzenia. Siadanie do posiłku jest tam rodzajem ceremonii, która powinna być zgodna z tradycją – w innym przypadku, bardzo łatwo kogoś obrazić. Cała otoczka spożywania posiłku jest wyjątkowa. Niskie stoły, siedziska na podłodze, sake, wyjątkowy serwis obiadowy – wszystko to, sprawia, że jedzenie jest świętem, a jego spożywanie znacznie różni się od naszych tradycyjnych obiadów.

Niestety zaczynamy wykorzystywać elementy obcych kultur do celów zarobkowych, co sprawia, że tracą na autentyczności i w niczym nie przypominają oryginalnych produktów. Wystarczy wspomnieć jeszcze raz popularne shusi, które możemy kupić już niemal tak łatwo, i o tak niskiej jakości, jak popularne fast foody.

niedziela, 20 stycznia 2013

Eksperymenty kulinarne czyli kuchnia fusion

 
Coraz częściej w menu hoteli czy restauracji możemy spotkać  propozycje potraw typu fusion cuisine. Na czym polega ten nowy trend przygotowywania dań? Odpowiedź znajdziecie poniżej. 


Kuchnia fusion 

 to nic innego jak pewnego rodzaju eksperymenty kulinarne, czyli umiejętne łączenie kuchni etnicznych - smaków, przypraw, technik gotowania, surowców czy sposobów podawania. Dania typu fusion są swoistego rodzaju niespodziankami dla konsumenta – nie tylko dostarczają niezapomnianych doznań smakowych, ale również estetycznych. Potrawy typu fusion są tak naprawdę małymi dziełami sztuki. Niejednokrotnie przygotowana przez kucharza kompozycja nawiązuje do któregoś z nurtów w sztuce, najczęściej futuryzmu lub minimal artu.

Kucharz zajmujący się kuchnią fusion powinien mieć nieograniczoną wyobraźnię, aby przygotowywać zaskakujące zestawienia składników czy smaków. Tak naprawdę to  modyfikacja tradycyjnych receptur przez wprowadzenie nowych przypraw czy zastosowanie  innej metody obróbki termicznej przypomina zabawę, w której trudno jest przewidzieć efekt końcowy.
Wbrew pozorom to my sami nieświadomie przyrządzamy potrawy fusion. Wystarczy, że chcemy zmienić smak tradycyjnych dań przez dodanie innych ziół i przypraw, które lubimy.

Z pewnością większość z nas, jeśli nie wszyscy, przyrządzaliśmy spaghetti bologneese. Wbrew pozorom, nie jest to danie włoskie, a kosmopolityczne, czyli fusion. Dowód: makaron pochodzi z Chin, a ojczyzną pomidorów używanych do sosu jest Ameryka. Do tego dochodzą jeszcze zioła i przyprawy, których używamy do sosu według własnego gustu (np. chilli, papryczka piri-piri).

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Fenomen włoskiego aromatu kawy

 
Polacy kochają wszystko co włoskie, począwszy od kuchni, a skończywszy na ubraniach Giorgio Armaniego, zresztą nie bez powodu, gdyż ubierają się u niego największe gwiazdy światowego kina i estrady.  

Jest jeszcze coś, bez czego nie wyobrażamy sobie włoskiego klimatu. To najlepsza włoska kawa, mająca niepowtarzalny smak i aromat, niezastąpiona dla prawdziwych pasjonatów czarnego napoju.

Jak się okazuje nie tylko Polacy doceniają smak kawy włoskiej, jest ona najbardziej cenionym napojem na świecie. Nawet jej nazwa pozostaje oryginalna, nie przekłada się jej na inny język, jak to czyni się w przypadku innych kaw. Włosi zresztą biją rekordy w piciu kawy, kiedy Polak średnio wypija około 3 kilogramów kawy rocznie, Włoch wypija jej nawet 4,5 kilograma, przeciętnie 4 filiżanki dziennie. Ponadto zalicza się mieszkańców Italii do największych producentów kawy, choć nie zajmują się jej uprawą. Są natomiast mistrzami w kompozycji różnego rodzaju ziaren, których smak i zapach pozostaje na długo niezapomniany.

Włosi piją kawę nie tylko często, ale i szybko, najczęściej przy barze, dlatego we włoskich kawiarniach jest mało miejsc siedzących, a rachunek zazwyczaj płaci się przed konsumpcją. Paradoksalne jest to, że Włosi piją w pośpiechu kawę, której najmniejszy łyk celebrują kawosze z całego świat.

Dla Włochów nie ważne jest, że piją kawę w pośpiechu, z reguły na stojąco, ale nie bez różnicy jest to, jak zostanie podana i przygotowana. Mają swoje ulubione rodzaje kawy, a także przywiązują wagę do naczynia, w którym zostaje podana. Poranne śniadanie nie może odbyć się bez cappuccino, latte i wszelkich mlecznych odmian i to z dodatkiem słodkiego rogalika- cornetto. To żelazna zasada, którą żaden rodowity Włoch nie odważy się złamać, nie zdarzy mu się zamówić cappuccino na przykład po obiedzie. Dlaczego? Ponieważ jest to niedozwolona pora, a zła decyzja może kosztować go niestrawnością. Z wyjątkiem śniadania, we Włoszech pije się kawę po posiłku, czyli pije się ją na śniadanie, ale po obiedzie i kolacji. Kawa zawierająca mleko, spożywana po śniadaniu może spotkać się z niezrozumieniem ze strony mieszkańców Włoch.
Tak naprawdę dla Włochów każdy czas jest dobry do picia kawy, niezależnie od panującej aury, nastroju, jest to rytuał, którego nic nie jest w stanie zakłócić. Do najpowszechniej znanych kaw włoskich można zaliczyć espresso, małą, ale bardzo mocną kawę. Co ciekawe, dla Włochów espresso to po prostu kawa. Popularna jest także cafe lungo, cappuccino, cafe late.

Polscy kawosze są w komfortowej sytuacji, gdyż nie muszą jechać do Włoch by móc napić się włoskiej kawy o niepowtarzalnym aromacie.

czwartek, 20 grudnia 2012

Zima przyszła, czyli grochówka na boczku.

 
Zima nas nawiedziła i zimno przeokrutnie się zrobiło (acz podobno na Alasce przy tej temperaturze nie zamykają lufcika podczas kąpieli) i jakoś tak człekowi ciężko na duszy, o ciele nie wspominając.  

Szczęście w nieszczęściu ferie trwają w najlepsze i Justa w kuchni szaleje, co się dobitnie przekłada na wzrost mojego optymizmu, znaczy powiedzenie „przez żołądek do serca” ma sens. Tydzień temu (mniej więcej) zachciało nam się konkretu pod tytułem grochówka i moja starsza córka takie cudo uskuteczniła.

 Udała się w tym celu do zaprzyjaźnionego sklepu aby nabyć odpowiednią ilość grochu łuskanego, tak zwane połówki (30 dag) ponieważ cała reszta ingrediencji znajdowała się w domowej lodówce. Reszta, czyli słusznej wielkości (ok. 40 dag) kawałek boczku wędzonego i 2 średnie marchewki wylądowały w garnku z zimną wodą i po zagotowaniu w ich towarzystwie wylądowało pół kostki rosołowej (wołowa, marka jak kto lubi), sól i dwie szczypty mielonej ostrej papryki, po czym ogień został zmniejszony i wywar pyrkotał wesolutko jeszcze przez 40 minut. W tym czasie moja latorośl postawiła na palniku (po wcześniejszym dokładnym opłukaniu) groch, zalany wodą na dwa palce (czyli mniej więcej 2 centymetry ponad). Gdy ów się zagotował, ogień został zmniejszony do minimum, do środka dołączyło pół łyżeczki soli i dwie solidne szczypty suszonego majeranku. Miękki, ale nie rozpadający się groszek został potraktowany blenderem, skutkiem czemu zmienił się w piure, potocznie zwanym ciapają, któraż to ciapaja wylądowała w garnku z wywarem i została poddana krótkiej obróbce termicznej na niewielkim gazie celem dostatecznego połączenia składników. Zupa została leciutko uszlachetniona przez dodanie świeżo zmielonego pieprzu i w towarzystwie grzaneczek z buły zrumienionej na masełku wylądowała na talerzach czym przeokrutnie ucieszyła mój żołądek.
 Niestety nie zdążyłem zrobić zdjęcia owego specjału, ale na pocieszenie zaserwuje obrazek jeszcze ciepłego boczusia, któren to został spożyty z bagietką, oczywiście z zachowaniem odpowiednich proporcji.


 


Gwoli ścisłości (coby się nikt nie czepiał) ów specjał to zupa krem, bo grochówka w postaci „czystej” to już zupełnie inna bajka.